Pytanie o sens uczestniczenia w życiu Kościoła staje się dzisiaj niezwykle zasadne.
Zdaniem niektórych teologów i socjologów religii część wiernych w poszczególnych wspólnotach trzyma jedynie obrzędowość, kulturowo związana z ważnymi etapami życia: narodzinami (chrzty), związkiem z drugą osobą (śluby) i śmiercią (pogrzeby).
Powodem rezygnacji z praktyk religijnych bywają m.in. moralne kryzysy duchowieństwa, choć niekiedy są one też usprawiedliwieniem dla wcześniejszego rozluźnienia więzi z kościołem np. z powodu odmiennych interpretacji norm etycznych. Najbardziej dramatyczne są jednak odejścia z Kościoła osób, które usiłowały swoje wspólnoty naprawiać i zderzyły się z mocą systemu kościelnego, który skutecznie je wykluczył. Rośnie też liczba tych, co zawsze będąc "letni"odchodzą w obojętność niewiary. Dobrze wiedzą o tym ewangeliści z różnych kościołów, którzy, choć zazwyczaj nawracają nawróconych, czasami jakimś cudem dotrą do rzeczywiście niewierzących słuchaczy, a nie wiernych z innych kościołów. Spotykają się wówczas w większości nie tyle z wrogością, ile z obojętnością, podobną tej, jakiej doświadczył Apostoł Paweł u Ateńczyków. "Posłuchamy Cię innym razem" - słyszą od najbardziej życzliwych.
Faktycznie wiele osób potrafi się dzisiaj bardzo dobrze obejść bez organizacji kościelnej rozumianej jako wspólnota wierzących w Boga, kierowana przez mniej lub bardziej zhierarchizowane struktury z udziałem, lub przywództwem pasterzy (księży, pastorów, rad parafialnych, rad starszych itp.). Budowanie przyjaźni z Bogiem bez Kościoła staje się dla odchodzących nie lada wyzwaniem, nie jest jednak w dzisiejszych czasach niemożliwe. Oczywiście oponenci wskażą, jak ważne w relacji z Bogiem są kontakty z ludźmi, ale przecież można je także pielęgnować, będąc formalnie poza Kościołem.
Zawsze znajdziemy też osoby, które niezadowolone z jednej wspólnoty wybiorą inną, czasem wielokrotnie zmieniając swój kościelny port w poszukiwaniu sensownego duszpasterza, sympatycznych współwyznawców albo np. pięknej, odpowiadającej im oprawy muzycznej.
Czy kościoły mają więc jeszcze jakiś sens? To pytanie zadają sobie także najbardziej wierni z wiernych. Pokusa indywidualizmu w relacji z Bogiem jest spora. "Po co mi kościół? - pytają." No właśnie, po co?
Kościół to jednak coś więcej niż nawet najbardziej zgrana wspólnota ludzka skierowana ku Bogu. To coś więcej niż lud wspólnie kroczący do Boga. Kościół przedstawiony w Biblii stwarza każdemu z wierzących niezwykłą szansę nie tylko na spotkanie Boga, ale wręcz na bycie z Bogiem... w jednym ciele. Ta konsekwencja wcielenia (gdy Słowo stało się ciałem w Chrystusie), przekracza ludzki wymiar każdej kościelnej wspólnoty, nawet "najfajniejszej z fajnych", oferując niezwykłą relację z Bogiem, Mogę z Nim być w jednym ciele, które On współtworzy ze mną oraz z innymi członkami Kościoła. Pisze Apostoł Paweł w Liście do Rzymian: Jak w jednym ciele mamy liczne części, a każda z nich spełnia inne zadanie - tak też my liczni razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, będąc dla siebie nawzajem częściami (Rz 12,4-5), a Liście do Kolosan dodaje na temat roli Chrystusa: On jest Głową Ciała - Kościoła (Kol 1,18).
W tym kontekście słowa Pawła Apostoła na temat świątyni Ducha (Boga), jaką może być każdy wierzący (np. I Kor 3,16) nabierają także wymiaru wspólnotowego. To "jedno ciało" współtworzone przez Boga i innych (niż ja) wierzących pozwala mi być wraz z innymi świątynią, w której mieszka Bóg. Nawet jeśli wydaje mi się, że staję przed Nim samotnie, to w istocie w najgłębszym wymiarze jestem z Bogiem "w jednym ciele" razem z innymi, a także dzięki innym wierzącym.
Ta wspólnota z innymi (niż ja) jest moim bogactwem. Choć śpiewać nie zawsze potrafię, to jednak śpiewam Bogu razem z innymi (niż ja) wierzącymi kantorami pieśń najbardziej osobistą, codziennie nową, nawet w najbardziej trudnych chwilach. Choć nie potrafię grać na każdym instrumencie, to jednak gram Bogu razem z innymi (niż ja) wierzącymi wirtuozami instrumentów wszelakich muzykę piękną jak szum łagodnego wiatru. W tym "jednym ciele", pełniąc swoją służbę, w istocie uczestniczę w służbach innych (niż moja) wierzących. Mówię, cierpię i kocham z innymi (niż ja) tworząc "jedno ciało" z Bogiem, który mówi, cierpi i kocha, będąc razem ze mną i innymi "w jednym ciele". To właśnie Kościół.
Ale jest w tej intymnej wspólnocie z Bogiem jeszcze jeden ważny wymiar. To "jedno ciało", które tworzymy z Chrystusem, dzięki Jego obecności niesie w sobie "wydanie (śmierć) za wielu" i zarazem przynosi "życie (zmartwychwstanie) dla wielu". Tak wygląda fundament "jednego ciała" - Kościoła. Jest to więc wspólnota otwarta na innych (niż my) tak, a nie inaczej wierzących lub wciąż jeszcze poszukujących Boga. Bycie "w jednym ciele" z Bogiem nieskończonym, nieogarnionym, przekracza konfesyjne wyobrażenia. Każe zastanowić się nad sensownością granic wyznaczonych przez poszczególne denominacje, przekonane niekiedy o swojej wyjątkowości, posiadaniu monopolu na prawdę o drodze do zbawienia, strzelające do osób innych (niż ich członkowie) z biblijnych cytatów zinterpretowanych wykluczająco. Bo przecież konstytucją bycia "w jednym ciele z Bogiem" razem z innymi (niż my) są słowa Chrystusa: "abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem", czyli do końca, bez warunków wstępnych, kiedy jeszcze byliśmy daleko...
Taką oto niesamowitą przygodą może być opisany w Biblii Kościół - wspólnota, dzięki której jestem "w jednym ciele" z Bogiem oraz innymi ludźmi. Warto więc podjąć starania, by codziennie ten kształt Kościoła w sobie i wokół siebie odkrywać. Poza tym odejścia z kościołów są dzisiaj bardzo modne i stosunkowo łatwe, a pozostanie w nich niemodne i trudne. Może lepiej wędrować wąskimi i stromymi szlakami?
Comments